Ostatnim wpisem, w którym przedstawiliśmy Wam naszą relację
z pobytu w Trieście, która odbyła się wraz z illy (klik) zapoczątkowaliśmy serię kilku wpisów, które
na pewno przypadną do gustu wszystkim miłośnikom kawy. Będzie ona bowiem
tematem przewodnim najbliższych dni.
Dziś kilka słów o samym Trieście. Zapraszamy Was w podróż po włoskich uliczkach
tego niezwykłego miasteczka, gdzie aromat kawy wodzi za nos, a na każdym
kroku roześmiani, pogodni Włosi prowadzą
ożywione rozmowy nad filiżanką ich ulubionego trunku.
Triest to portowe miasto w północno-wschodnich Włoszech, nad Morzem Adriatyckim. Pod względem liczby mieszkańców jest porównywalny z polskim Toruniem. Nie jest z pewnością najbardziej turystycznym kierunkiem słonecznej Italii (zestawiając je z takimi klasykami jak Rzym, Wenecja czy Mediolan, wypada na pewno dość mizernie). Większość osób kojarzy je jako miasto tranzytowe, które odwiedza się przejazdem, podróżując do Chorwacji. Jest to dość krzywdzące, gdyż Triest jest bardzo ciekawym miejscem. Jak na Włochy przystało – niezwykle urokliwym i klimatycznym. A szczególny klimat nadaje mu właśnie... kawa.
Triest to portowe miasto w północno-wschodnich Włoszech, nad Morzem Adriatyckim. Pod względem liczby mieszkańców jest porównywalny z polskim Toruniem. Nie jest z pewnością najbardziej turystycznym kierunkiem słonecznej Italii (zestawiając je z takimi klasykami jak Rzym, Wenecja czy Mediolan, wypada na pewno dość mizernie). Większość osób kojarzy je jako miasto tranzytowe, które odwiedza się przejazdem, podróżując do Chorwacji. Jest to dość krzywdzące, gdyż Triest jest bardzo ciekawym miejscem. Jak na Włochy przystało – niezwykle urokliwym i klimatycznym. A szczególny klimat nadaje mu właśnie... kawa.
Z kawowego punktu widzenia Triest jest jednym z najważniejszych miast w Europie. To jeden z największych kawowych portów - trafia tu większość ziaren sprowadzanych do Włoch. Znajduje się tu także fabryka kawy illy oraz Università del caffè.
Canal Grande. Biegnący od morza wcina się na kilkaset metrów w głąb miasta. Przy betonowym nabrzeżu kołyszą się kolorowe łódki i motorówki.
W samym sercu miasta znajduje się rozległy Piazza Unita d'Italia (największy plac w Europie). Otwarty na morze, z pozostałych trzech stron otoczony jest budynkami. Największe wrażenie robi ratusz. Obecny kształt, z eklektyczną fasadą, wieżą zegarową i arkadami uzyskał w 1875 r. Z jego balkonu Mussolini ogłosił faszystowską ustawę rasową, skierowaną głównie przeciwko włoskim Żydom.
Na placu znajdują się także pałace Modello i Stratti z Kawiarnią Luster, Goberno, Pitteri, secesyjny hotel Duca d’Aosta (w którym mieliśmy przyjemność zatrzymać się na nasz pobyt) i pałac Lloyd Triestino. Po prawej, schowany za Pałacem Rządowym, stoi Teatr Verdi, będący kopią mediolańskiej La Scali. Plac zaprojektowany przez Giuseppe Bruniego w 1870 r., podświetlany nocą, ponoć najokazalej wygląda z morza.
A w trakcie zwiedzania, do towarzystwa niesamowite, włoskie gelato.
O Trieście mówi się, że jest najbardziej nie-włoskim ze wszystkich włoskich miast i najbardziej włoskim ze wszystkich europejskich miast. Faktycznie jego zabudowa nieco różni się od typowych włoskich miasteczek. W Trieście żywe i wciąż widoczne są wpływy panowania autriacko-węgierskiego (miasto od 1382 r. należało do Austrii, później do Austro-Węgier).
A poniżej wybrzeże Adriatyku i malownicza droga prowadząca do zamku Miramare.
Miramare powstał w XIX wieku na rozkaz austriackiego arcyksięcia Ferdynanda Maksymiliana dla swojej wybranki - Charlotty z Belgii. Książę Maksymilian został jednak stracony podczas wojny domowej w Meksyku. Zrozpaczona wdowa ponoć straciła zmysły po śmierci męża, kiedy to przebywała w zamku Miramare.
Legenda głosi, że każdego, kto spędzi w zamku Miramare choćby jedną noc, czeka równie gorzka przyszłość. Ponurą legendę potwierdza kilak przypadków nieoczekiwanej śmierci byłych rezydentów zamku: np. arcyksiążę Franciszek Ferdynand spędził kilka dni w zamku Miramare przed wyjazdem do Sarajewa, gdzie został zamordowany w 1914 roku, Książę Amedeo d' Aosta, który mieszkał tam od 1931 do 1937 r. zmarł w niewoli w Kenii. Tak więc na wszelki wypadek my nie nocowaliśmy w tym pięknym miejscu, a jedynie cieszyliśmy oczy widokiem pięknych scenerii, które rozpościerają się na zamkowym wzgórzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz